czwartek, 16 maja 2013

Prolog


      Z futryn leciały szyby, a z żyrandoli i lamp pozostawał tylko pył, który swoje miejsce miał na podłodze. Wszystko, co drewniane od razu stanęło w ogniu. Żar buchał z każdej strony, co sprawiało, że w pomieszczeniu było bardzo duszno i gorąco. 
                - Różdżka! Gdzie moja różdżka? Do cholery! – bulwersował się Harry, kiedy wokół niego podłoga trzęsła się niepewnie, a z półek leciały zdjęcia i inne ozdoby. Na ścianach z minuty na minutę rozrywały się coraz większe pęknięcia, które groziły zawaleniu konstrukcji. Był to urok rzucony przez jednego ze śmierciożerców, który robił za chwilową przeszkodę w wydostaniu się z budynku, kiedy ten uciekał. 
              - Harry, złap mnie za rękę! – krzyknęła Hermiona, która razem z chłopcem tkwiła w zaklętym pomieszczeniu. Czarodziej podbiegł do przyjaciółki, złapał mocno za rękę i po chwili oboje zniknęli w zakrzywionym wirze. Deportowali się.
                Miejsce, które Hermiona wybrała jako przystanek nie było do końca przemyślane. Znaleźli się w Hogsmeade obok wrzeszczącej chaty. Była noc, a dookoła straszna, ponura i nieprzyjemna pogoda.
            - Dlaczego właśnie Hogsmeade? Dlaczego ta stara, spróchniała chata? – pytał Potter ze zdziwieniem.
            Nie wiem, chciałam na King’s Cross, ale coś musiało mi się pomieszać – odparła, łapiąc za torbę ze opuszczoną głową. Następnie wyciągnęła bandaż, by opatrzyć ranę, którą Harry nabył w chwiejącym domku.
            - Hermiono! Moja różdżka! Nie wziąłem jej – przypomniał panicznie chłopiec. – Co ja bez niej zrobię? Teraz jestem skończony... Potrzebuję jej! – dodał.
            - Wrócimy tam, spokojnie. No, ale dopiero, gdy sytuacja wróci do normy i kiedy będziemy mieć pewność, że nie jesteśmy prześladowani przez tych… 
               Hermiona zaniemówiła. Usiadła na dużej kępie trawy i zaczęła panicznie płakać. Dalej nie mogła uwierzyć w to, co stało się tam w Departamencie Tajemnic. Wtedy, kiedy śmierciożerca wystrzelił z końcówki różdżki zielony promień wszystko było wiadome. Ron umarł, a szczęście Hermiony razem z nim. To stało się tak szybko i nikt się tego nie spodziewał. Chłopak okazał się tam naprawdę ogromną odwagą ratując swojego brata, bo przecież to w jego ciało wymierzony został ten sąd. 
              Podczas bitwy w Departamencie zginął również Lucjusz Malfoy, który został trafiony sztyletem przez Bellatrix Lestrange i wykrwawił się na śmierć. Nie zrobiła tego celowo. Sztylet wymierzony był w Lupina, ale Malfoy, nie wiedząc o zamachu podbiegł do niego, złapał za szyję i próbował go zabić za to, że skrzywdził jego syna. Następnie oberwał, a w oczach kręconej wiedźmy pojawił się strach. Po chwili zniknęła z pola bitwy. 
              Dziewczyna długo nie mogła pogodzić się ze śmiercią ukochanego i co jakiś czas nieustannie płakała. Tak też było i teraz.  Hermiona włożyła rękę do torby i wyciągnęła niewielkie zdjęcie swojego ukochanego, nad którym znów poleciały łzy. 
            - Już dobrze, Hermiono. On zawsze będzie z nami, pamiętaj – pocieszał kolega. – To był najbardziej odważny człowiek, jakiego znałem, mnie też jest ciężko, ale nie możemy się teraz zamartwiać – dodał, wstał i odszedł na bok.
            - Masz rację – dziewczyna podniosła się, jednocześnie ocierając zapłakane oczy. – Muszę natychmiast wziąć się w garść, bo przecież w każdej chwili mogą też i nas dopaść – otarła łzy, chusteczki i zdjęcie wepchnęła do torby, a później chwyciła za rękę Pottera i szybkim krokiem udali się ku drzwiom wrzeszczącej chaty. 
           - Zatrzymamy się tu na noc, a rano ruszymy dalej – powiedziała, przechodząc przez próg ciemnej, strasznej chatki. – Lumos – szepneła i z jej różdżki wydobyło się światło, którym rozjaśniła część domu. – Miejmy nadzieje, że nikogo tu nie ma – dalej szeptała, niepewnie krocząc po skrzypiących deskach. Rozglądali się dookoła, by upewnić się, że nic im nie grozi. Po podłodze biegało kilkanaście szczurów, które najwyraźniej szukały tu pożywienia. 
                Przyjaciele weszli do pomieszczenia, w którym przenocują. Straszne szafy kołatały swoimi drzwiczkami  od przeciągu. Wszędzie roiło się od kurzu. Hermiona, świecąc swą różdżką po kątach znalazła świece i położyła je na krzywym stole. 
           - Incendio! – wypowiadając te zaklęcie zapaliła świeczki, a w pomieszczeniu zrobiło się w miarę jasno. Znów włożyła rękę do swojej magicznej torby i z trudnością wyciągnęła dwa niewielkie koce. 
           - Czym jeszcze mnie zadziwisz, Hermiono? – zapytał z niedowierzaniem towarzysz. – Czy ten plecak ma jakieś określone wymiary, czy jest bezdenny? – dodał, próbując złapać za torbę.
          - Zostaw. Nie wiem, nigdy tego nie sprawdzałam, ale pewnie ma. Ciesz się, że mamy wszystko, czego potrzebujemy, bo inaczej byś zgrzytał z zimna – odrzekła. – Protego Totalum! – po chwili nad chatką powstało sklepienie, które przez całą noc miało za zadanie chronić wędrowców przed nieproszonymi gośćmi. 
               Po kilkukrotnym wypowiedzeniu zaklęcia osłona była dostatecznie pełna i wytrzymała. Oboje przysiedli przy ścianach okryli się płachtami i usnęli, czekając na kolejny, pełen emocji, dzień.


____________                                             ***                                                     _____________

Nie owijając w bawełnę, bez żadnej notki powitalnej dodaję prolog :D Wyszedł krótki i bez sensu. Myślę, że pierwszy rozdział będzie dłuższy. Na pewno będzie, obiecuję. :) Jeśli chodzi o błędy, to jest ich kilka na 100%, więc śmiało możecie wytykać, ale z góry przepraszam, że takowe występują :P Ach, nie wiem, co myśleć o tym prologu. Sami oceńcie :) Do zobaczenia!